„Śliczna sąsiadka rozłożyła wokół siebie drut kolczasty, ale ja się nie zraziłem. Skradłem jej to chłodne serce”

„Odruchowo sięgnąłem, by wziąć od niej choć jedną z toreb, ale cofnęła się. Spojrzała na mnie i w tamtym momencie – pierwszy raz – dostrzegłem kryjący się w jej oczach smutek. Dwie bezdenne studnie, wyzierające z zaczerwienionej twarzy”.

Wszedłem na klatkę schodową i zerknąłem na przyklejoną do drzwi windy kartkę informującą o kolejnej w tym miesiącu awarii. Uśmiechnąłem się pod nosem, zadowolony z siebie. Dla zachowania dobrej formy od lat wchodziłem po schodach, zamiast korzystać z windy. Dotarcie do mojego mieszkania na piątym piętrze nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Skierowałem się w stronę schodów, lecz nim znalazłem się na półpiętrze, usłyszałem dobiegające z parteru siarczyste przekleństwa. Ciekawość zwyciężyła i cofnąłem się, by sprawdzić, kto tak pomstuje na administrację i cały świat. Pod drzwiami windy stała sąsiadka, dźwigając dwie torby z zakupami. Kobieta owinięta była obszernym szalem, a na głowie miała czapkę. Potrzebowałem chwili, by zorientować się, z kim mam do czynienia. I odruchowo się cofnąłem. Ta pani nie była osobą, którą można by nazwać sympatyczną czy choćby uprzejmą. Mimo wszystko postanowiłem zachować się jak dżentelmen i pomóc jej z zakupami. Mieszkała piętro wyżej, a co to dla mnie jedno piętro więcej, nawet z siatami.

– Dzień dobry, pomogę pani – odezwałem się.

Mój głos odbił się echem od ścian. Sąsiadka aż drgnęła z zaskoczenia.

– Obejdzie się – odburknęła, nawet nie spoglądając w moją stronę. Wystające zza szala policzki miała zaróżowione, a kosmyki włosów lepiły się jej do czoła.

– Tramwaje się spóźniają, winda znów nie działa, a różne typy kobiety zaczepiają… Niech to wszystko szlag! – warknęła, mijając mnie łukiem.

Wytrzeszczyłem oczy, zszokowany jej impertynencją. W bezpiecznej odległości ruszyłem za nią. Kobieta nieustannie mamrotała coś pod nosem, wyraźnie zła. Początkowo uznałem, że jest po prostu wrednym babskiem. Po krótkim namyśle – jako że nie brakowało mi empatii – uznałem, że musiała mieć wyjątkowo zły dzień. Zamiast czekać na spóźniający się tramwaj, wróciła z zakupów piechotą, a tu winda nie działa. Oberwało mi się rykoszetem. Próbowałem ją zrozumieć, bo byłem optymistą, pozytywnie nastawionym do życia i ludzi człowiekiem.

– Z drugiej strony… – odezwałem się, posapując. Kobieta, choć narzekała, mknęła teraz po schodach jak kozica. Miała lepszą kondycję ode mnie albo chciała pozbyć się mojego towarzystwa. – Z drugiej strony… powinniśmy się cieszyć, że mamy dwie ręce i nogi i że jesteśmy zdrowi…

Sąsiadka zatrzymała się nagle.

– Pana to bawi?

Zauważyłem, że drżą jej dłonie. Odruchowo sięgnąłem, by wziąć od niej choć jedną z toreb, ale cofnęła się. Spojrzała na mnie i w tamtym momencie – pierwszy raz – dostrzegłem kryjący się w jej oczach smutek. Dwie bezdenne studnie, wyzierające z zaczerwienionej twarzy. Ten widok w niezrozumiały dla mnie sposób okazał się przejmująco bolesny.

Stałem i patrzyłem na nią bez słowa. Ze współczuciem, które we mnie wzbierało. Miałem nadzieję, że właściwie odczyta moje spojrzenie, że czasem nie potrzeba słów, aby coś sobie przekazać.

Spuściła wzrok, a potem odwróciła się do mnie plecami i ruszyła w górę.

– To pana piętro – rzuciła przez ramię.

– Do niewidzenia!

– Do nie…widzenia… – odparłem machinalnie.

Do niewidzenia? Dlaczego?

Chciałbym znowu ją spotkać

Chwilę później usłyszałem donośne trzaśnięcie drzwiami. Aha. No tak. Westchnąłem i włożyłem klucz do zamka. Do końca dnia zastanawiałem się nad tym, dlaczego sąsiadka z góry zawsze jest taka niedostępna. Musiał przecież istnieć jakiś powód, dla którego nienawidziła wszystkiego i wszystkich dokoła.

Chyba nie urodziła się taka ponura i kolczasta? Niczego nie wymyśliłem. Innych sąsiadów też znałem tylko z widzenia. Nie miałem pojęcia o trapiących ich problemach ani zmartwieniach. Zresztą czy kobieta o wielkich, smutnych oczach domyśliłaby się, że bywam równie samotny jak ona? Ten mój optymizm był grą z losem. Siła pozytywnego myślenia i tak dalej. Ona nie udawała.

Kładąc się spać, miałem nadzieję, że kolejnego dnia winda również będzie zepsuta, dzięki czemu znowu spotkam sąsiadkę z szóstego. Dotychczas niespecjalnie zwracałem na nią uwagę, ale w tych ziejących smutkiem oczach kryło się coś, co zadziałało na mnie jak magnes.

Nazajutrz wyszedłem niby na spacer tej samej godzinie, o której poprzedniego dnia natknąłem się na sąsiadkę. Krążyłem wokół bloku tak długo, aż zmarzły mi uszy i nos. Niestety na marne – sąsiadka się nie pojawiła. Wróciłem do domu, a nazajutrz znów spróbowałem.

Moje podchody przyniosły oczekiwany skutek po kolejnych dwóch dniach, ale nie taki, na jaki liczyłem.

– Nie potrzebuję pomocy! Czegoś się mnie pan tak uczepił? – warczała, ciągnąc za sobą wypchaną po brzegi torbę zakupową na kółkach.

Turkot kółek uderzających o krawędzie schodów niósł się po klatce schodowej. Nie odpuszczałem, szedłem za sąsiadką jak prawdziwy natręt. Coś mi mówiło, że kiedyś w tej skorupie powstanie szczelina, przez którą będę mógł dostać się do środka. Nie wiedziałem, co mnie tam czeka. Przeszło mi przez myśl, że może ona po prostu już taka jest, nieprzyjazna, wręcz wroga, a ja tylko niepotrzebnie zawracam sobie głowę. Więc skąd to przejmujące do głębi, pełne smutku spojrzenie?

– Chciałem tylko pomóc, chyba nie ma w tym nic złego – odparłem, zatrzymując się na moim piętrze.

Sąsiadka zmarszczyła brwi.

– To niech pan zadzwoni do tej cholernej spółdzielni, żeby naprawili windę – syknęła ze złością, lecz zarazem coś się zmieniło w wyrazie jej twarzy. Jej warga zadrżała, jakby miała się rozpłakać.

– Zadzwonię, pani… – odparłem, nie spuszczając z niej wzroku. – Jak ma pani na imię, jeśli to nie tajemnica?

 Anna – powiedziała cicho.

– A ja Gaweł, jak ten od Pawła, co w jednym stali domu, coś jak my – plotłem bzdury, błagając się samego w duchu: zamknij się, chłopie.

Anna skończyła tę żenadę, odwracając się na pięcie i idąc do sobie na górę.

Postałem jeszcze przez chwilę, analizując każdy jej gest i minę.

Czemu jest taka szorstka?

Zanim nacisnąłem klamkę, by wejść do domu, skrzypnęły drzwi mieszkania z naprzeciwka. W szparze ukazała się rozbawiona twarz sąsiada.

– Nadepnęła panu na odcisk, że tak ją pan prześladuje?

– Zaraz prześladuje…

– A co, w oko panu wpadła? – mężczyzna kiwnął głową w stronę prowadzących na wyższe piętro schodów, a potem wyszedł na korytarz i sięgnął po zatknięty za uchem papieros. – Mogę?

– Proszę.

Odpalił papierosa i zaciągnął się.

– Z nikim nie gada, z nikim się nie zadaje – podjął, wypuściwszy kłąb dymu z ust.

– Chciałem jej tylko pomóc z zakupami. A może wie pan, dlaczego jest taka… szorstka?

– Szorstka? Łagodnie powiedziane. Zwyzywała mnie od najgorszych, kiedy niechcący ochlapałem ją błotem. Jakbym wrzątkiem ją opryskał – sąsiad parsknął śmiechem. Ale nie złośliwym czy drwiącym, tylko jakimś pełnym politowania.

– Pan za krótko tu mieszka, to pan nie wie. Kiedyś taka nie była.

– Nie? A co się stało, że się zmieniła? – drążyłem.

Sąsiad znowu się zaciągnął. Głęboko.

– Odwaliło jej po śmierci męża i syna… Zresztą komu by nie odwaliło? – zamyślił się, nie zważając, że papieros się wypala i może oparzyć mu palce. – To był okropny wypadek. Chłopak był w wieku mojej córki… – westchnął ciężko.

– To przykre – powiedziałem, żeby przerwać niezręczną ciszę.

Przykre? Chryste, co za żałosny eufemizm…

Tego wieczoru nie mogłem zasnąć. Rozmyślałem o tragedii, jaka przydarzyła się tajemniczej Annie. Tak bardzo chciałem jej pomóc, jakoś złagodzić ból straty, poczucie niesprawiedliwości, ale wiedziałem, że to niemożliwe.

Sam wpadłem w podobną otchłań po śmierci żony. To wtedy sprzedałem nasze dotychczasowe mieszkanie i przeniosłem się tutaj. Czułem, że muszę zacząć wszystko na nowo, w zupełnie innym miejscu, pozbawionym jej zapachu i śladów jej obecności. Siły do życia dodawała mi świadomość, że przecież kiedyś znów się spotkamy, a każdy kolejny dzień tylko mnie do tego spotkania przybliża. Nie straciłem jednak dziecka i nie mogłem wiedzieć, jakie to uczucie.

Przyszła mi podziękować? Za co?

Następnego popołudnia siedziałem przed telewizorem, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Wstałem i poszedłem otworzyć, nie zastanawiając się nawet nad tym, kto to może być. I przeżyłem mały szok. Na progu stała sąsiadka z góry.

Rozpoznałem ją natychmiast po dużych, smutnych oczach, choć bez kurtki i obszernego szala wyglądała inaczej. Była filigranowa, niemal jak dziecko. Ciemne włosy okalały jej drobną twarz, a siateczka zmarszczek wokół oczu tylko dodawała jej uroku. Jak mogłem wcześniej nie dostrzec, że jest taka… śliczna?

Czy ona coś powiedziała? Do mnie? Gapiąc się na nią, chyba ogłuchłem z wrażenia. Złapałem ostatnie słowo.

– …podziękować.

– Co?

– No, dziękuję. Naprawdę zadzwonił pan, żeby naprawili windę, więc dziękuję – powtórzyła.

Jej głos też brzmiał zupełnie inaczej, gdy był pozbawiony tej gniewnej, sarkastycznej nuty. Poczułem, jak miękną mi kolana, i nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Winda została wprawdzie naprawiona, ale bez mojej interwencji. Postanowiłem jednak pominąć to milczeniem i kuć żelazo, póki gorące.

– Proszę, wejdź – otworzyłem szerzej drzwi i zaprosiłem ją do środka.

Zawahała się. Na jej twarzy dostrzegłem znajomy grymas nieufności. Mimo wszystko „naprawiona winda” przełamała lody i Anna nie odmówiła.

– Napijesz się herbaty? – wskazałem jej miejsce na kanapie, a sam poszedłem do kuchni.

To było nasze pierwsze bliższe spotkanie. Rozmowa z Anną nie była łatwa. Kobieta szybko się denerwowała i poddawała emocjom. Paznokcie miała poobgryzane niemal do krwi. Nerwowo skubała rąbek bluzki i unikała kontaktu wzrokowego.

Serce ściskało mi się na samą myśl o tragedii, jaka ją dotknęła i wciąż rani. Nie ośmieliłem się jednak o to spytać.

– Miło się rozmawiało – skłamałem, odprowadzając ją do drzwi.

Ta wizyta, na którą sam nalegałem, wcale nie sprawiła mi przyjemności. Ale nie zmierzałem się poddać. Chyba zauroczyły mnie przepastne oczy Anny, bo chciałem ponieść konieczny trud, żeby zdobyć jej zaufanie i sprawić, by się przede mną otworzyła. Dla wszystkich była tą nieuprzejmą, stukniętą sąsiadką, której nikt nie lubi. Dla mnie stała się piękną kobietą, noszącą w sobie traumę.

– Przyjdź jutro, to znów pogadamy. Będzie równie wesoło – zażartowałem.

Po raz pierwszy dostrzegłem uśmiech na jej twarzy. Patrzyłem, jak szybkim krokiem pokonuje schody, a potem znika mi z pola widzenia. Miałem nadzieję, że to początek czegoś nowego…

Nie pomyliłem się. Choć Anna była jak płochliwe zwierzątko, które trzeba długo i cierpliwie oswajać, nie zważając, że może podrapać albo ugryźć, a czasem w ogóle nie wyjdzie ze swojego kąta za szafą. Przypominała zmienną wiosenną pogodę. Roztaczała wokół siebie ciepło jak letnie słońce, by po chwili ściąć przymrozkiem albo zaskoczyć burzą z piorunami. Zaakceptowałem ją taką, jaka była, a ona nauczyła się to doceniać.

Nie sądziłem, że jeszcze się zakocham

Nasza znajomość nabierała rumieńców. Anna coraz chętniej dzieliła się ze mną wspomnieniami, także tymi bolesnymi. Uwolniła się od dręczących ją demonów przeszłości i zaczęła dostrzegać jasne strony życia. Tłamszenie w sobie negatywnych emocji, izolowanie się od ludzi, czarna otchłań rozpaczy pielęgnowana każdego dnia – wszystko to zaprowadziło ją w ślepą uliczkę.

– Uratowałeś mi życie… – wyznała pewnego dnia, kiedy spacerowaliśmy nad rzeką, trzymając się za ręce i rozkoszując się słońcem.

Poczułem, że ścisnęła mocniej moją dłoń. Zwróciłem twarz w jej stronę. Dotknęliśmy się koniuszkami nosów, a potem Anna mnie pocałowała.

Nie wierzyłem we własne szczęście. Nigdy w życiu – mimo mojego optymistycznego usposobienia – nie przypuszczałem, że jeszcze kiedyś się zakocham.

– Sama je uratowałaś – pogładziłem ją po policzku – bo dałaś sobie szansę.

– Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby nie popsuła się winda. Pomógłbyś innej sąsiadce. Albo sąsiadowi.

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Skierowałem twarz ku słońcu, czując, że na policzki wypełzają mi rumieńce. Dlaczego? Do dziś nie przyznałem się Annie,  że z tą naprawą windy nie miałem nic wspólnego

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *