„Tamta dziewczynka miała 5 lat i chciała latać jak ptak. Czy to wina matki, że jej nie upilnowała?”

Czy jest możliwe, że ktoś w dniu swoich urodzin dostaje cudze wspomnienia? Jeśli nie, to skąd we mnie te wszystkie emocje?

Nie udała mi się rodzina… Nadopiekuńcza matka reagująca histerią na niemal każdą sytuację, która nie jest po jej myśli. Obrażalski ojciec próbujący szantażem emocjonalnym wymusić na wszystkich dostosowanie się do jego wymagań. Brat abnegat – i fizyczny, i psychiczny. A na dodatek starsza siostra, która wszystko wie lepiej i niczego nie zapomina, a co gorsza, nie wybacza.

Chociaż Ilona twierdzi, że akurat to ja się rodzinie nie udałam. Że zawsze stałam gdzieś z boku, przyglądając się im i w duchu kręcąc głową z niezrozumieniem i potępieniem. No cóż… nigdy nie byłam na tyle odważna, a może nawet uczciwa, by przyznać się jej, że trafiła w punkt.

Ja tutaj nie pasuję

Nie czułam się częścią tej rodziny. Kiedyś, jako dwunastolatka, wręcz wykrzyczałam mamie, żeby się przyznała, że mnie adoptowała. I że chcę odnaleźć moją prawdziwą mamę. Taką, która nie będzie trzymała mnie na smyczy swoich lęków, przeszukiwała mi kieszenie, bo może miałam tam podejrzane cukierki nafaszerowane narkotykami. Mamę, która nie będzie zaglądała do mojego pamiętnika i prorokowała, że źle skończę, jeśli będę chodziła w za krótkich spódniczkach. Marzyłam o mamie, która zaufa, że potrafię pokierować swoim życiem.

Po moim wybuchu mama się popłakała, ojciec nawrzeszczał na mnie, że jestem potworem i wolałby, żebym była adoptowana, bo wtedy by mnie oddał z powrotem. A Ilona, wówczas piętnastoletnia, wyciągnęła z szafy wielki album ze zdjęciami i pokazała mi fotki mamy po powrocie ze szpitala ze mną. Kiedy je oglądałam, mama przysiadła obok i opowiedziała mi o tym, jak mnie rodziła. W jakim bólu, przez dwadzieścia godzin. I że pamięta każdą minutę.

– Nie byłaś planowana, Kasiu, ale to nie znaczy, że cię nie chcieliśmy. Wojtek miał już sześć lat, Ilonka trzy i szła do przedszkola. Chciałam wrócić do pracy. Ale Bóg zaplanował moje życie inaczej. Dał nam ciebie.

– E tam, pewnie popiliście się i straciliście kontrolę!

To osiemnastoletni Wojtek właśnie przechodził do kuchni i rzucił złotą myśl w swoim stylu. Mama poczerwieniała, a Ilona zaczęła się z bratem kłócić, żeby przestał być chamem.

Popatrzyłam na mamę pytająco. Pokręciła głową.
– Nie byliśmy pijani. Po prostu… – rumieniec na jej twarzy pogłębił się – poczuliśmy gwałtowny przypływ miłości. I z tej właśnie miłości się narodziłaś. Jesteś nasza. Moja – pocałowała mnie w czubek głowy. –  Dlatego tak mnie boli, gdy mówisz takie straszne rzeczy. Czy naprawdę jestem taką okropną matką? Nie czujesz mojej miłości?

Wtedy byłam w sobie tak zacięta, że pewnie pokręciłabym głową, gdybym nie zobaczyła ostrzegawczego spojrzenia Ilony. Może i była przemądrzała i nieznośna, ale wiedziałam, że jest w stanie zrobić wszystko, by chronić mamę. Więc zmilczałam i pozwoliłam się przytulić, choć nieco sztywno.

– Ja wszystko rozumiem, kochanie – usłyszałam szept mamy. – Dorastasz, hormony mącą ci w głowie, w emocjach. To przejdzie. Przetrwamy to. I pewnego dnia powiesz, że mnie kochasz. I będę wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie.

Zrobiło mi się przykro. Faktycznie, nigdy nie powiedziałam mamie, że ją kocham. Ani ojcu. Nie powiedziałam, bo tego nie czułam. W jakiś sposób byli mi obcy. I było tak, od kiedy tylko pamiętam. A nawet było tak w czasach, których nie pamiętam, bo byłam zbyt mała. Ilona opowiadała mi, że ciągle płakałam. Jako roczny berbeć uciekałam, chowałam się, wołając „mama” wniebogłosy, ale kiedy mama brała mnie na ręce, wiłam się jak piskorz, wciąż krzycząc „mama”.

– Jakby chodziło ci o kogoś zupełnie innego – mówiła siostra. – I miałaś skłonność do ucieczek z placu zabaw. Z domu. Pamiętasz, jak patrol policji znalazł cię nad rzeką, niedaleko osiedla robotniczego?

Miałam wtedy jakieś pięć lat. Pamiętam, że obudziłam się w środku nocy, z zapłakaną twarzą, czując ogromną, bolesną tęsknotę. Znów miałam ten sen o lataniu. Śniło mi się, że stoję wysoko, wysoko, w dole ziemia jest taka odległa. W górze przelatują ptaki. I ja tak chciałam. Jak one. I poleciałam… było cudownie.
„Mamo, popatrz, ja latam!”. I obudziłam się w ciemności, w obcym miejscu. Do dziś pamiętam to wrażenie obcości. Więc wstałam i wyszłam z domu w piżamie i kapciach, dobrze, że był ciepły maj, a nie mroźny luty.
Nie wiem, dlaczego poszłam tak daleko, nad rzekę. Pamiętam tylko, że gnała mnie dziwna niecierpliwość i ekscytacja, jakbym wracała do domu. Kiedy patrol w radiowozie się zatrzymał obok mnie i policjant wziął mnie na ręce, wrzeszczałam, że chcę do domu. Do mamy. I wcale nie ucieszył mnie widok rodzicielki, która w histerii, jak to ona, odbierała mnie z komisariatu. Następnego dnia na drzwiach do mieszkania pojawił się zamek, którego nie mogłam otworzyć.

Jeszcze jej nie kocham

– Kiedy byłaś dzieckiem, ciągle fantazjowałaś o rodzinie, od której zostałaś zabrana – Ilona chętnie udowadniała mi, że to ja byłam czarną owcą. – Mamę to raniło, ojca wkurzało. A mnie z trudem przychodziło cię lubić. Jak polubić siostrę, która uważa cię za obcego potwora?

– Nigdy nie mówiłam…
– Ale tak patrzyłaś. Patrzyłaś na nas jak na ludzi, którzy trzymają cię w klatce – stwierdziła Ilona. – Myślę, że po części to twoja wina, że mama zachorowała. Nigdy nie potrafiła pogodzić się z tym, że jesteś emocjonalnym odmieńcem. Zawsze chciała zdobyć twoją miłość. Przez co ja i Wojtek dostawaliśmy mniej jej uwagi. O nas się nie starała, bo wiedziała, że ją kochamy. Każde na swój sposób.

Ilona mówiła to monotonnym, pustym tonem, wyjątkowo pozbawionym jadu. Jakby już nie miała sił. Jej palce wyginały się, miętoląc chusteczkę. Twarz była opuchnięta od płaczu.

Siedziałyśmy obie w szpitalnej salce, przy łóżku mamy, która była podłączona do różnych aparatów.

Dwa dni wcześniej dostała wylewu. Jak stwierdzili lekarze, prawdopodobnie od lat cierpiała na nadciśnienie, o którym nie wiedziała i nie przyszło jej do głowy, by się zbadać.

No cóż, mama zawsze bała się o innych, siebie odsuwając na bok. Miała dopiero pięćdziesiąt siedem lat… Kiedy tak patrzyłam na nią, nieprzytomną, po raz pierwszy w życiu poczułam złość na siebie. Może Ilona ma rację, nazywając mnie odmieńcem?

Może mój brat ma rację, twierdząc, że mam nie wszystko w porządku pod sufitem? Może naprawdę problem nie tkwi w mojej rodzinie, tylko we mnie? Może czas najwyższy skonfrontować sny i pojawiające się w mojej głowie obrazy z rzeczywistością? Ustalić raz na zawsze, że powinnam się leczyć?

Kiedy wyszłam ze szpitala, wsiadłam w autobus i pojechałam tam, dokąd nie doszłam w nocy dwadzieścia dwa lata wcześniej. Osiedle nad rzeką kiedyś było zamieszkane przez pracowników pobliskiej fabryki papieru i maszyn papierniczych.

Sześć szarych pięciopiętrowych domów, każdy z trzema klatkami, otaczało rozległy plac, na którym było wydzielone miejsce zabaw. Poza tym stało tam kilka ławek, trzepak, śmietnik i mnóstwo samochodów tarasujących wąskie drogi dojazdowe.

Podeszłam do ogrodzenia placyku zabaw. Huśtawki, małpi gaj, ławeczki dla opiekunów. Piaskownica.

I napłynęły obrazy

– Siedź w piaskownicy, aż po ciebie przyjdę. Pamiętaj, ani kroku dalej.

Głos był bardzo znajomy, bliski, ale nie mogłam przypasować do niego twarzy. Wywołał jednak we mnie szybsze bicie serca. Odwróciłam się, by spojrzeć na kobietę, która wypowiedziała te słowa. Jednak za mną nie było nikogo. W ogóle nikogo nie było na podwórku. Było zimno, dzieci siedziały w domach.

Jakiś samochód zaparkował po drugiej stronie placu, ktoś z niego wysiadł i obładowany zakupami wszedł do pobliskiej klatki. To skąd ten głos? I skąd to poczucie…

I wtedy napłynęły obrazy. Piaskownica, niebieska łopatka, mokry piasek. Potem silne dłonie unoszące mnie do góry, zapach krochmalu i papierosów. Suchy pocałunek w policzek.
– Grzeczna Agusia. Mama jest bardzo zadowolona, że nigdzie nie poszłaś. A teraz wracamy do domu.

Z pobliskiego drzewa, spomiędzy baldachimu zielonych liści z szumem uniosło się stado czarnych ptaków. Patrzyłam, jak kołują nad naszymi głowami.
– Mama, patrz, ptaszki. Lecą.
– Jak to ptaki.
– Ja też tak chcę. Chcę latać jak ptaszki, mamusiu!
– Ludzie nie latają. A teraz bądź cicho, mama musi pomyśleć.

To było ważne. Kiedy mama myślała, ja siedziałam cichutko…

– Przepraszam, chciałbym wejść na plac – męski głos wyrwał mnie brutalnie z wizji.

Znów był luty, a ja stałam przed bramką prowadzącą na plac zabaw. Mężczyzna w wieku emerytalnym trzymał w ręku wiaderko i łopatkę. Odsunęłam się.

Otworzył kluczem bramkę.
– Niby wszystko pozamykane, ale psy jakimś cudem robią do piaskownicy – mruknął rozeźlony.
– Przepraszam pana, szukam kobiety z tego osiedla… – powiedziałam znienacka. – Ma teraz około pięćdziesiątki, może więcej. Jakieś trzydzieści lat temu straciła dziecko. Pięcioletnią dziewczynkę. Agnieszkę. Ona… ona nazywała ją Agusią.

Mężczyzna patrzył na mnie nieruchomym wzrokiem. Zamilkłam.
– Dlaczego pani jej szuka? – spytał w końcu. – Tego, co się stało, nie da się odwrócić.

Po jego oczach widziałam, że trafiłam. Że on ją zna. Moją matkę.

Przez chwilę emocje ścisnęły moje gardło tak mocno, że zabrakło mi oddechu. W końcu puściło.
– Dlaczego? Widzi pan… – chciałam powiedzieć, że się odnalazłam, ale on wykrzywił wargi i powiedział:
– A co, jest pani kolejnym medium, które obieca tej nieszczęsnej kobiecie, że sprowadzi z zaświatów ducha jej córki? Żeby mogła prosić o wybaczenie? Czy wy nie macie sumienia? Nic nie boli bardziej niż zawiedzione nadzieje. I jeszcze musi za to płacić.

Zaniemówiłam. Nie tego się spodziewałam. Czułam, że moje ciało ogarnia drżenie. Wyszeptałam:

– Ona nie żyje? Ta córka?

Mężczyzna zmarszczył brwi, przyjrzał mi się jeszcze baczniej.
– No pewnie. A niby jakiej odpowiedzi pani oczekiwała?

To już nie było istotne.
– Co się stało? – spytałam. – Proszę mi powiedzieć. To dla mnie ważne.
Wzruszył ramionami.
– Przypadek. Były w domu. Matka poszła do kuchni gotować obiad, dziecko bawiło się w pokoju. Był maj. Ciepło, więc okno było otwarte. Dziewczynka weszła na parapet i spadła. Z piątego piętra. Nie było co zbierać. Modlińska do dziś się z tego nie podniosła. Nie może sobie wybaczyć, że nie dopilnowała dziecka. Załamała się. Sama próbowała popełnić samobójstwo, ale stchórzyła. Tak mówiła. Przez jakiś czas piła. Straciła pracę, mąż odszedł. W końcu się ogarnęła. Ale nie do końca. Cały czas się gryzie. A taka była z niej ładna kobita. A teraz szkielet – pokręcił głową i wszedł na plac zabaw.

Oby nie było za późno

Stałam przez długą chwilę, czując przepływające przeze mnie emocje. Uniosłam głowę. Mój wzrok jak po sznurku pobiegł do okna na najwyższym piętrze domu na wprost. Wiedziałam, że to było TO okno.

– Siedź i baw się grzecznie. Mama idzie do kuchni zrobić obiad. Nie podchodź do okna.

Głos był tak realny, że znów się odwróciłam. Ale na omiatanym zimnym lutowym wiatrem podwórku byłam tylko ja i wygarniający psie kupy z piaskownicy dozorca.

Przez lata myślałam, że te przebłyski z dzieciństwa to wspomnienia, które zadają kłam zapewnieniom moich rodziców, że jestem ich rodzoną córką. A jeśli nie, to czym są te „wspomnienia”?

Poszłam do klatki, wspięłam się powoli na piąte piętro. Byłam tu pierwszy raz, ale czułam się tak, jakbym wracała do domu. Jednak to było dziwne uczucie, jakbym patrzyła na wszystko z niewłaściwej perspektywy.

Nagle zrozumiałam – kiedyś patrzyłam z wysokości niecałego metra. Teraz miałam metr siedemdziesiąt.

Stanęłam przed drzwiami i nacisnęłam przycisk dzwonka. Po dwóch minutach drzwi otworzyły się. Za nimi stała pięćdziesięcioparoletnia kobieta. Faktycznie była chuda.

Patrzyła na mnie mrocznymi oczami pozbawionymi nadziei. Zrozumiałam, że ta kobieta czeka na śmierć jak na wybawienie.

To był odruch, silniejszy od myśli. Przytuliłam do siebie tę kobietę, której widok wywołał we mnie burzę emocji. Stała w moich objęciach nieruchomo jak posąg.

– Przepraszam, że cię nie posłuchałam, mamo – wyszeptałam jej do ucha. – Ja tylko chciałam polecieć jak ptaszki na niebie. Wróciłam, żeby przeprosić i żeby powiedzieć, że to nie twoja wina.

Poczułam, jak w ciało kobiety wraca życie, jej chude ramiona objęły mnie, z początku niepewnie, a potem mocno, zachłannie.

Uwierzyła mi od razu.

Potem przez kilka godzin siedziałyśmy, opowiadając sobie nawzajem swoje życie. Oglądając zdjęcia z mojego dzieciństwa. Nie było ich wiele. Ale każde z nich wywoływało we mnie wspomnienia. Aż wreszcie poczułam, że wszystkie dziury w mojej duszy wypełniły się.

– Muszę już iść – powiedziałam.

Skinęła głową. Uśmiechała się. W jej wzroku był już spokój.
– Czas, żebyś dała im szansę. Jej. Swojej matce – powiedziała.

Kiedy uściskałyśmy się na pożegnanie, nie było już we mnie tych emocji. Wyszłam z domu, z osiedla, nie oglądając się za siebie. Czułam, że ten etap już się zakończył. Że pewne drzwi, które były otwarte, zamykają się na dobre. Że nie będzie już snów, przebłysków i poczucia, że nie jestem na swoim własnym miejscu.

Teraz wszystko było takie, jakie powinno być. Spieszyłam do szpitala, by powiedzieć mojej mamie, gdy się obudzi, że już mogę ją kochać.

Miałam tylko nadzieję, że nie będzie za późno.

Katarzyna, 28 lat

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *