Mojego męża Sebastiana poznałam jakieś pięć lat temu. Kiedy się poznaliśmy to oboje byliśmy już dorosłymi ludźmi z wyższym wykształceniem i dobrą pracą. Spotykaliśmy się dość krótko, bo jakieś 6 miesięcy od naszej pierwszej randki Sebastian zapytał mnie, czy zechcę zostać jego żoną, a ja oczywiście się zgodziłam.
Potem wynajęliśmy wspólnie mieszkanie, aby zobaczyć, jak to jest żyć razem. Po kolejnych 6 miesiącach od momentu, w którym Sebastian mi się oświadczył byliśmy już mężem i żoną. Mąż wówczas zarabiał więcej niż ja, ale mimo tego zdecydowaliśmy, że będziemy mieli wspólny budżet domowy i starali się – oczywiście w miarę możliwości – dzielić zobowiązania finansowe na pół.
Tak naprawdę bardzo marzyliśmy o własnym mieszkaniu, dlatego nie mieliśmy hucznego wesela. Woleliśmy zaoszczędzić pieniądze na wkład własny niż wydać wszystko na imprezę weselną.
Moi rodzice mieszkają w tym samym mieście co my, więc dość często się z nimi widujemy. Jeśli chodzi o teściową, to mieszka daleko od nas, więc nasze spotkania są dużo rzadsze.
Kiedy w końcu udało nam się kupić własne mieszkanie, to zaprosiliśmy teściową do nas – chcieliśmy, aby zobaczyła, gdzie będziemy żyć oraz aby była obecna na skromnej parapetówce, na której będą też moi rodzice. Poza tym chcieliśmy jej także pokazać miasto i miło spędzić czas. Musieliśmy ją długo namawiać, ponieważ sceptycznie podeszła do naszej propozycji, dodatkowo wykręcając się pracą i innymi obowiązkami. Ostatecznie jednak przyjęła nasze zaproszenie chociaż mam wrażenie, że wpływ miało na to także to, że zobowiązałam się zapłacić za jej podróż.
W dniu,w którym miała przyjechać do nas teściowa od rana uwijałam się w kuchni. Przygotowałam na te okazję pyszne dania: barszcz z uszkami, grillowane żeberka z puree z batatów, pieczonego kurczaka z ziemniakami i różne sałatki. Ogólnie rzecz biorąc to stół był nakryty wręcz świątecznie!
Wieczorem teściowa poszła pod prysznic i zwróciła się do mnie z nieoczekiwaną prośbą:
„Inga, dasz mi szlafrok i kapcie? Nie wzięłam też szamponu, ręcznika i szczoteczki do zębów. Uznałam, że nie będę przeciążać bagażu, bo ciężko mi to dźwigać”.
Oczywiście byłam zaskoczona, że dorosła kobieta nie zabrała ze sobą podstawowych produktów higienicznych, ale nie dałam tego po sobie poznać.
Dla mnie to bardzo dziwne, ponieważ kiedy jadę do kogoś w odwiedziny na dłużej to zabieram ze sobą nawet papier toaletowy! Wolę wziąć za dużo, niż za mało.
Dałam jej wszystko czego potrzebowała, ale potem wyrzucę te rzeczy, bo nie będę mogła ich już używać.
A Wy co zabieracie ze sobą, kiedy jedziecie do kogoś w odwiedziny i zamierzacie spędzić tam parę dni? Podstawą jest dla mnie spakowanie szczoteczki do zębów i osobistego ręcznika. A Wy? Napiszcie w komentarzach!